22 maj 2012

Catch a happiness

 Wielkimi krokami zbliżał się wyjazd do Anglii. Pomimo zaleceń lekarza Lucy uparcie chodziła na uczelnie, aby nie mieć problemów z zajęciami. I tak już je zawaliła leżąc w szpitalu. Czuła się coraz lepiej. Leki pomagały, a jej najlepszym lekarstwem był Lucas. Rozmowy z nim, choć były błahe i najczęściej o pierdołach, sprawiały jej ogromną radość. Cieszyła się z każdej sekundy, którą poświęcali na wspólne rozmowy. W myślach snuła banalne historyjki z nimi w rolach głównych. Mogła przy tym odpocząć i odprężyć się.
  Nadchodziła wiosna. Choć wyjątkowo opornie robiło się ciepło, to pojawiały się już pierwsze wyjątkowo słoneczne dni, dla których chętnie wychodziło się z domu. Nie chcąc gnić w domu przy swoich opasłych podręcznikach, Lucy wybrała się w swoje ulubione  miejsce, do którego zawsze wybierała się w towarzystwie przyjaciół. Tym razem postanowiła iść sama. Odkąd wróciła do domu po półtoramiesięcznej przerwie ciągle ktoś ją odwiedzał. A to rodzice z niespodziewaną wizytą, a to Maggie wpadała na wspólną "naukę", która kończyła się drinkami i oglądaniem głupich romansideł. Jedynie Arnie od feralnego dnia, w którym to oddał jej kota i jedynie mógł pocałować klamkę, nie odzywał się. Czuł się urażony, że dziewczyna nie chce go widzieć.
   Spacerowała spokojnie alejkami zaciemnionego parku, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Z perspektywy czasu wydało się jej wszystko głupie. Łazienka, alkohol i nawet to, że zaraz po powrocie ze szpitala chciała łączyć swoje leki. Po co? Czy tylko on jeden jest na tym świecie? Nie. Automatycznie uśmiechnęła się, bo siłą woli w jej myślach pojawił się obraz Lucasa. Może to właśnie on jest tą szansą na normalne funkcjonowanie? Nigdy nie narzekała na brak zainteresowania, ale nie o to jej chodziło. Potrzebowała nie tylko osoby, która by ja pokochała. Potrzebowała przyjaciela, z którym może porozmawiać o wszystkim. Na razie spełniał jedną z tych ról, chociaż gdzieś po cichu jej skamieniałe serce stukało, prosząc o wypuszczenie.
   Bujając w obłokach, zamknęła oczy, zapominając kompletnie, że porusza się w miejscu, gdzie spacerują również inni ludzie. Usłyszała krótkie UWAŻAJ, ale nie zdążyła odskoczyć i postać na rolkach wjechała w nią z wielkim impetem. Odleciała kawałek dalej, lądując na trawie.
- Idiotko! Patrz gdzie jedzie... HARRIET?!- Lucy aż zatkało. Nie spodziewała się swojej przyjaciółki w tym miejscu. Nazywając ją przyjaciółką miała na myśli czas przeszły, gdyż nie rozmawiały ze sobą od dłuższego czasu, a dokładniej od momentu spektakularnego jej zerwania z Percy'm. Tyle czasu oskarżała dziewczynę o to, że przez nią rozpadł się ich związek.
- Witaj Lucy...- spojrzała na nią chłodno dziewczyna. Wybacz nie chciałam, ale zagapiłam się, ale jak widać ty też jesteś w odrębnym świecie. Do zobaczenia.
Podniosła się z ziemi i odjechała.
- Harriet zaczekaj! Chcę skorzystać z okazji i porozmawiać z tobą. Ja.. ja chciałam...- słowa nie chciały przejść przez gardło. Było jej najzwyczajniej w świecie głupio. Dużo wolnego czasu skłoniło ją do przemyśleń w wielu sprawach. Jedną z nich była ich niedorzeczna kłótnia.
- Ja chciałam cię przeprosić.- spuściła głowę zawstydzona.
- Może nie tutaj... spotkajmy się wieczorem w Szpilce. Teraz naprawdę muszę już jechać. Chętnie wysłucham tego, co masz mi do powiedzenia.
Lucy zauważyła pewien rodzaj triumfu na jej twarzy. Nie zdziwiła się. W jej naturze nie leżało przepraszanie ludzi, więc był to pewien rodzaj zwycięstwa dla Harriet. Chciała wszystko wyjaśnić i poukładać. Sprawić, żeby chociaż część jej dawnego życia wróciła.
***
  Czekała już od ponad dwudziestu minut. Zawsze przychodziła wcześniej. Nienawidziła spóźniania się, więc wolała być przed czasem. Harriet przyszła punktualnie. Zamówiły drinki i siedziały jakiś czas w milczeniu. 
-Wydaje mi się, że przyszłyśmy tutaj bo chciałaś mi coś powiedzieć"- na twarzy dziewczyny ukazał się lekki wyraz zniecierpliwienia. Lucy miała wszystko poukładane w głowie, całą rozmowę, jak ją zacznie, co chce jej powiedzieć i jak spektakularnie ją przeprosić, ale nagle wszystko wyparowało z jej głowy. Po kilku minutach przełamała swoją barierę i z jej ust wypłynęła litania słów. Mówiła bez przerwy, czasami tylko przerywając, aby nabrać powietrza. Wywalała swoje przemyślenia jak maszyna, nie dając dojść dziewczynie do słowa. Kiedy w końcu skończyła, spojrzała na nią spod burzy rudawych loków i wydukała krótkie, ale szczere przepraszam. 
  Czekała na reakcję. Bała się tylko jednej rzeczy. Braku akceptacji i wybaczenia. Dużo wysiłku włożyła w swój monolog. Patrzyła na koleżankę błagalnym wzrokiem, żeby ta w końcu odniosła się do jej wypowiedzi. 
- Harriet? Powiedz coś! Cokolwiek. Może być nawet coś podobnego do słów, jakiś dźwięk.
-Echh, nie będę cię już męczyć milczenie. Sprawdzałam tylko ile wytrzymasz.-uśmiechnęła się.
-Ujmę to tak..Wiem jak trudne było dla ciebie to wszystko, bo jednak trochę cię znam, ale musisz wiedzieć, że nie od razu wszystko wróci do normy. Ja też potrzebuje czasu, żeby to wszystko zrozumieć. Nigdy cię nie przekreśliłam. Obie się zagubiłyśmy w tej chorej sytuacji. Musimy to poukładać.
  Lucy dawno nie czuła tej cichej euforii, która aż biła z jej serca. Odzyskała coś cennego. Przyjaźń. Znały się już tyle lat i poróżniła je sytuacja z chłopakiem. Nie mogła sobie tego wybaczyć, pomimo że jeszcze jakiś czas temu była zdolna wydrapać jej oczy. 
  Rozmawiały jeszcze jakieś dobre dwie godziny o wszystkim, jak za starych dobrych czasów. Wiedziała, że będzie już coraz lepiej.
-Wybierasz się może na ten wyjazd do Anglii? Ten co organizuje uczelnia?- spytała Harriet.
-Jasne, że tak. Nie mogę przegapić takiej okazji. To już w sumie za dwa dni!- dobry humor jej nie opuszczał. Teraz naprawdę cieszyła się na ten wyjazd. 
-Świetnie się składa, bo ja też się wybieram. A razem ze mną jedzie jeszcze Melanie. Pewnie kojarzysz. 
Oczywiście, że ją kojarzyła. Miła, uśmiechnięta i niesamowicie mądra. Razem z Harriet tworzyły team wielkich mózgów. Potrafiły dosłownie wszystko.
  Porozmawiały jeszcze chwilę o wyjeździe, gdzie ustaliły, że spędzą go razem we trzy. Później pożegnały się i każda poszła w swoją stronę. Pomimo, że była już wiosna, wieczory były przeraźliwie chłodne. Lucy owinęła się szczelniej kurtką i szybkim marszem wracała do domu. W tym momencie marzyła tylko o gorącej kąpieli i poczucia bliskości. Coraz częściej w tym kontekście myślała o Lucasie. Nigdy się nie widzieli, więc jak mogła coś do niego czuć? To było jedno z pytań, na które nie znała odpowiedzi. Tak już musiało być. Znajdowało się w nim coś takiego, co ciągnęło ją mimo odległości i obaw z tym związanych. 
-Chcę spróbować.-pomyślała. -Kto nie próbuje ten nie zyskuje.
Z jego strony odczuwała lekką sympatię. Ze słów jakie do niej pisał, płynęła niespotykana szczerość i czułość. Jakby czuli podobnie. Nie rozmawiali o takich sprawach, ale to samo wychodziło z siebie. Codziennie tylko czekała na to, by móc z nim porozmawiać. Zakochiwała się coraz bardziej w człowieku, który istniał poza jej zasięgiem.
***
  Po pokoju latały wszystkie możliwe ubrania jakie znajdowały się w szafie Lucy. Nadeszło pakowanie na wyjazd, a jak zwykle robiła to w ostatnim momencie. Nienawidziła się pakować. Nigdy nie mogła dopiąć walizki i zawsze czegoś zapomniała. Do zbiórki na lotnisku zostały jej tylko 3 godziny, a musiała wliczyć do tego jeszcze dojazd. Biegła właśnie przez pokój, aby spakować kosmetyki, kiedy potknęła się o Syriusza. Zaklęła głośno na zwierze.
-Czasem to cię naprawdę nienawidzę, śmierdząca gnido!- rzuciła w niego zwiniętymi skarpetkami, przy czym spotkała się z głośnym syknięciem. 
 Zadzwonił telefon. Jeszcze tego jej było trzeba do tego wszystkiego. Bolała ją noga, zero jakiejkolwiek organizacji walizki i jeszcze do tego ta cholerna komórka. Wygrzebała ją spod stosu butów i w ostatniej chwili zdążyła odebrać. Dzwonił Arnie. 
- Lucy! Kiedy mam przyjechać do ciebie?-zapytał wesołym, widocznie lekko podpitym głosem
- Ty do mnie? A po co mi twoja obecność? Kiedy jeszcze jestem w furii, bo nie mogę się spakować?
- Jeśli nie pamiętasz, prosiłaś Maggie, żeby przypilnowała twojego małego kociaka. Zrobię to za nią. Nie przyjmuje odmowy. Będę za 20 minut. Paaa
-ARNIE!!!-wrzasnęła do słuchawki, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza.
Świetnie, mam tylko dwadzieścia minut, żeby ogarnąć ten tajfun i się spakować, żeby nie przebywać za dużo w jego otoczeniu. Nadal była na niego zła, za to jak się ostatnio zachowywał. W tempie ekspresowym zapakowała walizkę, która o dziwo się dopięła. Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, stała już uszykowana do wyjścia. Chłopak wparował do jej mieszkania, ale Lucy rzuciła w nim na odchodne kluczami od mieszkania i krzyknęła: -Pamiętaj karmić kota dwa razy dziennie! I podlej moje kwiatki!
Nie zdążył nic jej odpowiedzieć, a już siedziała w windzie podekscytowana całym wyjazdem. 
 Zatrzymała taksówkę i wybrała się na lotnisko. Wizyta Arnie'go sprawiła, że pojawiła się tam o 1,5 godziny za wcześnie. Mając jeszcze tak dużo czasu, zaczęła rysować. Z wyobraźni rysowała swoją wymarzoną scenerię. Paryż, pola elizejskie, przez które spaceruje wraz z pewnym mężczyzną. Jego postać była odwrócona tyłem, ale doskonale wiedziała kim on jest. Roześmiała się, urzeczywistniając całą scenerię w swoim równoległym świecie. 

17 kwi 2012

You never know a day.

  Dni w szpitalu przebiegały spokojnie. Przez jej pokój przewijało się wiele odwiedzających, ale najczęstszymi gośćmi były Christa i Maggie. Starały się umilić Lucy czas, ale  ciągle czuła na sobie ich wymowne spojrzenia dotyczące wydarzeń z imprezy. Kochała je bardzo, bo były dla niej jak siostry, ale kiedy szły do domu mimowolnie czuła ulgę.
  Kiedy zostawała sama nie miała za wiele do roboty. Dużo rysowała, w ten sposób starała się zabić smutek, który gdzieś w głębi ciągle w niej siedział, a kiedy już nie mogła patrzeć na swoje przybory zwyczajnie wpatrywała się w sufit. W końcu poprosiła swoich rodziców o przywiezienie laptopa. Musiała mieć jakiś kontakt ze światem, bo szpitalne cztery ściany zaczęły jakby ją powoli zgniatać. Oczywiście miesiąc odcięcia od internetu zrobił swoje i skrzynka była zawalona zamówieniami na prace. Nawet nie chciało się jej zastanawiać kiedy zdąży to wszystko wykonać. Zaczęła szukać ucieczki od rzeczywistości, potrzebowała śmiechu, więc wybrała najprostszy sposób- weszła na czat by pośmiać się z ludzi.
  Inteligencja niektórych osób sięgała zera jak nie mniej. Lucy dostawała dziesiątki niemoralnych propozycji, ale to tylko powodowało to, że śmiała się w głos. W końcu w okienku pokazał się ktoś inny. Zaczęli rozmowę od zwykłego przedstawienia, ale owy "ktoś" pisał z nią inaczej. Zainteresował ją. Nawet nie wiedziała kiedy minęła 4 godzina ich rozmowy. Nawet wymienili się numerami telefonu.
  Lucas, bo tak chłopak miał na imię był jakiś inny. Nie był następnym idiotą, z którym można było porozmawiać o seksie. Gadali o wszystkim. Dosłownie jakby znali się kilka dobrych lat i byli dobrymi znajomymi. Wydawał się jeszcze bardziej interesujący, kiedy stwierdzili, że uwielbiają te same rzeczy. Lucy uśmiechała się do ekranu, widząc kiedy wyskakiwało powiadomienie z jego imieniem. Nie przerywali konwersacji w ogóle. Kiedy jedno z nich musiało się wylogować, przechodzili na drogę smsową. Nie dzwonili do siebie, tylko pisali. Jedynym problemem w tym wszystkim była odległość między nimi. Dwa odrębne światy.
  ***
  Po półtora miesiąca spędzonym w szpitalu, Lucy ochoczo weszła do swojego mieszkania. Miała dość tych białych szpitalnych ścian i paskudnego jedzenia. W przejściu spojrzała na siebie. Bardzo schudła. Była to też wina posiłków, ale z powodu załamania nerwowego, jakie stwierdzili u niej lekarze, nie mogła nic przełknąć. Czas spędzony poza domem wybił ją z rytmu i starała się jakoś nadrobić zaległości z pocztą i bałaganem w mieszkaniu. Rachunki w tym miesiącu łaskawie zapłacili rodzice, więc nie musiała się niczym martwić. Zaczęła sprzątać powoli, bo stan mieszkania był taki, jaki został po imprezie. 
  Syriusza nie było. Zaopiekowała się nim Maggie, bo przecież zwierzę musiało coś jeść. Chciała go odebrać zaraz po powrocie, bo stęskniła się za swoim wiernym kompanem, ale przyjaciółka oznajmiła, że sama go podrzuci wieczorem. Sprzątając wszystkie puste butelki i ogólnie śmieci, zaczęła się zastanawiać nad fiolkami leków, znajdującymi się w jej walizce. Silne antydepresanty i leki na odżywianie. -Gdyby je tak wszystkie połączyć?- pomyślała na głos. -Rockery teraz tu nikogo nie ma i wreszcie będziesz mogła zrobić to, czego tak bardzo pragniesz! Myśli przewijały się przez jej głowę, a co gdyby. Jedna część chciała żyć, a druga, ta chora zbyt bardzo męczyła się na tym świecie. Jednak rozważania na temat wyboru życia lub śmierci zostały brutalnie przerwane przez dźwięk telefonu. -Wyrzucę go kiedyś, przysięgam-mruczała pod nosem, szukając "wyjca" w torbie. Sms. Napisał jej nowy przyjaciel. Uśmiechnęła się. Lucas pytał się czy szczęśliwie dotarła z wakacji do domu. Z wakacji, dobre żarty. Nie powiedziała mu, że była w szpitalu i dlaczego się tam znalazła. Dlaczego go okłamała? Sama nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Może się bała reakcji? Przecież to praktycznie obca osoba. Jednak nie powiedziała prawdy. Nie chciała, żeby ktoś jeszcze znał jej mroczne tajemnice.
  Ogarnięcie całego po imprezowego syfu zajęło jej kilka ładnych godzin. W tym czasie ciągle pisała z Lucasem, jak zwykle o wszystkim. Myślała o nim dużo, zdecydowanie za dużo, ale to pomagało jej nie myśleć o Percy'm i o wszystkim co się wydarzyło. Był w jakiejś części dla niej odskocznią od świata, w którą się bardzo angażowała. 
  Usłyszała dźwięk domofonu. Odebrała z myślą, że to może Maggie przywiozła jej kota. Lecz w głośniku usłyszała męski głos.
-Lucy, Lucy otwieraj te cholerne drzwi, bo marznę i chyba twój futrzasty przyjaciel także. 
To Arnie. Z jej Syriuszem? Jak to? Szybko otworzyła drzwi i go wpuściła. 
- Arnie! Co ty tu robisz? Z moim kotem? Przecież Maggie się nim zajmowała.
-Taak, ale stwierdziłem, że go od niej zabiorę, żeby mieć mały pretekst na odwiedziny. -wyciągnął w jej stronę klatkę ze zwierzakiem, który już strasznie skrzeczał w środku, bo domagał się pieszczot i jedzenia od swojej pani. 
- Przepraszam cię, ale... Jestem jakby trochę zajęta sprzątaniem i wolałabym zostać sama.
Chłopak nie zdążył jej nawet odpowiedzieć, kiedy trzasnęła mu drzwi przed nosem. Musiała pobyć sama, a już na pewno nie z nim. Chciała odpocząć od wszystkich. Wiedziała, że się martwią. Wystawiła Syriusza z klatki, który z aprobatą spojrzał się na nią i zaczął głośno mruczeć. 
-Witaj, też się za tobą stęskniłam, czarnuszku.- uśmiechnęła się do niego i pogłaskała. 
Kiedy już go nakarmiła, wyjęła magiczne pigułki z torby i zaczęła je obracać w palcach. Miała śmiercionośną broń w ręku. Wystarczyło tylko ich wziąć więcej. Lucas znowu napisał. W tym momencie w jej głowie coś zaświtało. Coś szalonego, ale i wypełnionego szczęściem. Odłożyła fiolki na półkę i szepnęła do siebie -Pomożecie mi tylko w chorobie, nie będziecie moją trumną. Wzięła telefon do ręki i z uśmiechem zaczęła kolejną kilkugodzinną rozmowę. Pragnęła tego całą sobą. Pragnęła dosięgnąć szczęścia. 

9 kwi 2012

fatal suicide

  Impreza zbliżała się wielkimi krokami. Zaproszenia rozesłane, znajomi poinformowani. Dzień przed zabawą Lucy pojechała po Christę na dworzec. Wszystko odbywało się w jej mieszkaniu, bo po wyprowadzce Percy'ego miała cały wielki apartament dla siebie. Przyjaciółka jak zawsze zajęła pokój dla gości.
-No Lucy, coraz więcej masz tu miejsca. Rozpoczęłaś wywóz pamiątek?- zapytała Christa rozwalając się na łóżku.
- Powiedzmy, że tak. Wyniosłam wiele pudeł z naszymi wspólnymi rzeczami i jakoś więcej miejsca zrobiło, ale pokaże ci co to miejsce zapełni. Uśmiechnęła się i zaprowadziła dziewczynę do spiżarni, pokazując jej ekwipunek na imprezę. Było tego naprawdę dużo. Chyba nigdy nie szykowały imprezy na taką skalę alkoholu. Przy odbieraniu zamówienia Lucy aż się zdziwiła, że Maggie posunęła się tak daleko. Na zamówieniu widniała magiczna liczba 36 litrów wódki i 18 litrów whisky. To fakt miało być wiele osób, ale nie wiedziała czy uda im się to wszystko opróżnić w jeden wieczór. 
  Wieczorem we trzy wybrały się na before party. Obgadywały do końca wszystkie szczegóły i po raz setny sprawdzały liczbę gości. Widniało na niej imię i nazwisko Arnie'go, chociaż i tak Lucy była święcie przekonana, że nie przyjdzie. Nie chciał jej widzieć. To nawet było jej na rękę, szczególnie, że ciągle myślała o tym co chciała zrobić. W swojej wizji widziała panikę i trochę zainteresowania, a potem raj, z którego nie chciała już nigdy więcej wracać.
***
 Przyszli prawie wszyscy i o 20 rozpoczęła się zabawa. Odkąd Lucy zaczęła studia nie była na takiej imprezie, żeby było aż tyle alkoholu, ale wreszcie mogła się zabawić. Nie chodziła dużo na imprezy, jak zresztą cały jej rocznik, ale kiedy już miała okazję, to razem z przyjaciółkami robiły to na całego. 
  -Lucy! LUCY! Przez tłum słyszała przedzierający się wrzask tak dobrze znanego jej głosu. Jej najlepszy przyjaciel, Marcus przyjechał. Gdy tylko go zobaczyła rzuciła mu się na szyję i zaczęła obsypywać buziakami gdzie tylko się dało.
- Jak udało ci się przyjechać do Polski? Nawet nie myślałam, że to realne!-wykrzykiwała mu do ucha starając się zagłuszyć muzykę.
- Akurat miałem kilka spraw do załatwienia i nie odpuściłbym imprezy z tobą. Każda nasza wspólna impreza to tona wspomnień, prawda mała? 
Nigdy nie lubiła jak tak do niej mówił, ale teraz nie miało to znaczenia, bo udało mu się przyjechać, a nie widzieli się już prawie dwa lata. 
- Mam nadzieję, że nie będziesz na mnie wściekła, ale przywiozłem ze sobą paru znajomych. 
Już wcześniej ich zauważyła, i nie miała żadnych oporów, ponieważ byli naprawdę nieźli, a ona chciała dzisiaj zaszaleć. W końcu to miał być ostatni raz. 
 Zabawa rozkręciła się już na dobre, wszyscy szaleli, a alkohol lał się strumieniami. Lucy nie odmawiała żadnych drinków i bawiła się z nowo poznanymi znajomymi. Nigdy nie była zbyt otwarta do innych, szczególnie tych obcych, ale dzisiaj wszystko stało w innym świetle. Marcus zginął gdzieś w tłumie ludzi i tylko Christa przyglądała jej się, trzymając drinka. Dziewczyna złapała kontakt wzrokowy z przyjaciółką. Czuła już lekkie szumy w głowie. Ciągle patrząc na nią wyszeptała do ucha chłopaka pewną propozycję. Nawet nie wiedziała jak on się nazywa. Nie obchodziło jej to. Chciała zabawy. Mężczyzna zarumienił się i lekko kiwnął głową. Usiadła na barku, przy którym rozmawiali. Zaczął zdejmować jej czarne pończochy. Alkohol sprawił, że jeszcze bardziej ją to podniecało.
 Zamknęła oczy i przypomniała sobie ich pierwszy raz w tym mieszkaniu. Było to właśnie w kuchni, przy tym samym barku, na którym teraz siedziała. Kochała w nim wszystko, każdy cal. To jak na nią patrzył, jak oddychał, jak całował i pieścił. 
 Poczuła szarpnięcie. To Christa ściągnęła ją i zaczęła ciągnąć za rękę do sypialni.
- Kurwa co ty wyprawiasz?! Nie mam nic przeciwko takim sprawom, ale Lucy kurwa NIE ZNASZ GO. 
  Zaczęła na nią krzyczeć. Dawno nie widziała jej w takiej furii, ale nadal ją to nie obchodziło. Potrzebowała czegoś mocniejszego. 
-Christie wiem co robię. Spokojnie, zabaw się. Pocałowała ją w policzek i wyszła. Usłyszała jeszcze za sobą.
-Nie myśl, że przestałam cię obserwować, wiem co zamierzasz.
Ale tak naprawdę nie wiedziała, nikt nie wiedział. Ani Christa, ani Maggie, ani Marcus. Nikt nie mógł, bo tak to wszystko diabli by wzięli. Jej drinkowy przyjaciel gdzieś zniknął. Trudno. Zabrała butelkę i zamknęła się w łazience. Przy zamkniętych wydawało się, że jest błoga cisza, przy panującym w salonie łomocie. Położyła się w wannie i zaczęła odliczanie, popijając przy tym burbona. 
  ***
 Słyszała wszystko jak zza jakiejś szyby. Wszystko było przytłumione, ale tak bardzo tego pragnęła, żeby właśnie wszystko było takie puste i ciche. Widziała jakieś twarze nad sobą, ale nie potrafiła ich odróżnić. Zlewały się w jedną całość. Ktoś krzyczał. Ucichła muzyka i nagle pojawiło się białe światło.
   Czuła się jakby ktoś wyjął jej duszę z ciała i postawił obok. Tak, że wszystko widziała jako osoba trzecia. Jakby kompletnie nie brała w niczym udziału, ewentualnie tylko jako obserwator. Widziała siebie, bladą leżącą na podłodze w łazience. Ktoś nad nią stał, inny trzymał ją w objęciach. Jacyś ludzie płakali. Położyli "ją" na podłodze i zaczęli uciskać jej klatkę piersiową. Nagle wpadło kilka osób, wciąż bez twarzy, w czerwonych strojach i zaczęli ją wynosić. 
- Co z nią będzie? 
- Żyje?
- POMÓŻCIE JEJ!
I znowu nastąpił moment białego światła.
  Obudziła się w białym pomieszczeniu. Czy to był raj? Umarła już? Próbowała się podnieść, ale wszystko ją bolało. Po śmierci chyba nic się nie czuje? 
 Nadal żyła. Znajdowała się w szpitalu. Słyszała jak ktoś rozmawia za drzwiami. Odetchnęła z ulgą, ale czy nie właśnie tego chciała? Śmierci? Okazało się, że jednak cząstka duszy nadal chciała żyć.
Ktoś wszedł do pomieszczenia. To był Marcus. Miał zapłakane i spuchnięte oczy. Kiedy zobaczył, że się obudziła, rzucił się w stronę jej łóżka. Przysiadł na brzegu i wziął w swoje ręce jej dłoń.
-Lucy, Lucy błagam nie rób mi tego więcej, przyrzeknij!
-Ale mogę się najpierw dowiedzieć co się stało? Nic nie pamiętam. -tak rzeczywiście było. Przeraźliwie bolała ją głowa i nie mogła nić sobie przypomnieć.
- Leżałaś w śpiączce trzy tygodnie. Prawie...prawie umarłaś. Wystąpiło zatrzymanie pracy serca na 20 minut, ale i tak zapadłaś w śpiączkę. Chciałaś się zapić. Na imprezie znaleźliśmy cię w wannie nieprzytomną, z pustą butelką obok. Od razu wszystko przerwaliśmy i zadzwoniliśmy po pogotowie. LUCY TY PRAWIE UMARŁAŚ! CO CI STRZELIŁO DO GŁOWY!- nie wytrzymał i wybuchł. Znowu po jego policzkach pociekły łzy. 
-Przepraszam, ale nie dam teraz rady ci tego wytłumaczyć. To nie jest rozmowa na pięć minut. 
-Dobrze, ale jest tu ktoś jeszcze kto chciałby się z tobą zobaczyć.- otarł mokre policzki i podszedł do drzwi.
- Inni, dla których tak jak dla mnie jesteś wszystkim.
Kiedy drzwi się otworzyły do sali wpadła Christa, Maggie i Arnie.  W jej oczach stanęły łzy. Chciała ich wszystkich zostawić, żeby ulżyć sobie. To było bardzo nieodpowiedzialne. Cieszyła się, że są. Że to właśnie oni ją odwiedzili. Każde z nich chwilę z nią pogadało, na tyle ile pozwalał jej stan. Na samym końcu został Arnie. 
- Arnie, ja tak strasznie cię przepraszam, że się nie odzywałam i teraz za to co zrobiłam....-próbowała skończyć swoje wyjaśnienia, ale przerwał jej.
- Nie przepraszaj, ja też nie postąpiłem do końca w porządku. Nie zauważyłem twojego cierpienia i tego jak naprawdę to przeżywasz. Nie winię cię za to, że mnie tamtej nocy zostawiłaś. Dzięki temu zrozumiałem, że jednak mam uczucia. Poznałem dziewczynę, ma na imię Roxanne.
  Uśmiechnęła się. Naprawdę się cieszyła. Reszta ich rozmowy opierała się na jego opowieściach o jego nowej wybrance. Mogliby rozmawiać bez końca, ale w końcu przyszła pielęgniarka, która go wyprosiła, sugerując się, że pacjentka musi odpoczywać.
  Zamknęła oczy. Wcześniej, kiedy tak robiła, pojawiały się wspomnienia, wywołujące płacz i histerię. Teraz nie było nic. Oznaczało to nowy początek. Oczyściła umysł, dla nowych przeżyć, doznań i uśmiechów. Myśląc o przyszłości, zasnęła. 

4 kwi 2012

indecisiveness

Znajdowała się w pokoju pełnym drzwi, który na domiar złego się obracał. Kolejny nienormalny sen, który znajdzie się w czołówce jej sennika. Próbowała otworzyć każde z nich, ale pomieszczenie tak szybko się obracało, że nie widziała tabliczek na drzwiach, na których znajdowało się wyjaśnienie, do czego prowadzą dane drzwi. Wybrała na oślep i w tym momencie koło przestało wirować. Przeczytała tabliczkę. Widniało na niej, napisane czarną farbą jedno słowo, które ją przeraziło. Czarne litery świeciły jak neon, krzycząc NIEZDECYDOWANIE.
Obudziła się jak z letargu, nie wiedziała czemu tak bardzo bolała ją głowa. Może to za sprawą alkoholu, który wypiła. Arnie leżał obok niej i spał głębokim snem. W końcu była dopiero 7 rano, a oni poszli wyjątkowo późno spać. Lucy przed oczami miała ciągle wyraz ze swojego snu.
-Czy takie mają być właśnie moje drzwi? Ciągłe niezdecydowanie?- pomyślała. Tylko tak faktycznie wszystko wyglądało. Nic już nie miało pewności. W tym momencie zapragnęła się ulotnić i wrócić do swojego mieszkania, w którym czułaby się najbezpieczniej. Nie chciała tego wszystkiego, ale po co to zrobiła? Brakowało jej ciepła drugiej osoby, a Arnie jej to dał, ale to nadal nie zmieniało faktu, że to koniec. Tak po prostu.
Wyślizgnęła się z łóżka najciszej jak się dało, ubrała się i szykowała się do wyjścia. Robiła wszystko w tempie ekspresowym, żeby chłopak się nie obudził. Nie powinna wychodzić tak bez słowa, ale liczyła się każda sekunda, ponieważ później zaczęłyby się pytania co dalej. Ale jakaś resztka dobrego zachowania zmusiła ją do napisania chociaż krótkich wyjaśnień. Bez problemu znalazła kartkę i długopis, które walały się po podłodze, jak u każdego studenta przed sesją. Ręce jej drżały, bo wiedziała, że robi źle. -Lucy, nie robi się takich rzeczy. Nie przyjaciołom.- odpowiadał jej głos w głowie, który za wszelką cenę chciał ją powstrzymać od głupich postanowień.
Kochany Arnie,
Przepraszam, że wychodzę tak bez słowa pożegnania, ale muszę. Zrobiłam to wszystko pod wpływem emocji. Nie chciałam tego nigdy. Wiem, że kiedy będziesz czytać te słowa będzie roznosiła Cię wściekłość, że zachowałam się jak zwykła suka, tylko po prostu.. musiałam. Dla dobra sytuacji nie kontaktujmy się. Nie chcę Cię ranić i przepraszam za to kim się ostatnio stałam.
Lucy Lu.

Zgięła kartkę i włożyła pod telefon, bo intuicja podpowiadała jej, że to będzie pierwsza rzecz po, którą sięgnie, gdy zobaczy, że jej nie ma. Spojrzała na niego ostatni raz i wyszła.
***
Po następnych tygodniach nadszedł koniec sesji zimowej, co przy zdanych egzaminach oznaczało imprezy. Maggie i Lucy na szczęście poradziły sobie ze wszystkim bez problemu i szykowały małą domówkę na cześć końca semestru. Wszystko było już praktycznie przygotowane, zostało tylko ustalenie liczby zaproszonych gości. Siedząc z notesami wypisywały numery i nazwiska swoich znajomych i przyjaciół, którzy mieli przyjść. -Lucy a co z Arnie'm? Myślisz, że przyjdzie?- zapytała Maggie.
-Szczerze, to nie mam pojęcia. Zawsze możesz spróbować się z nim skontaktować, ale gwarantuje ci, że jak tylko usłyszy, że organizujemy to razem to się nie zgodzi.
Intuicja jej nie myliła, chociaż jej przyjaciółka żarliwie go przekonywała do przyjścia. Efekt jednak nie został zamierzony i chłopak nie zgodził się. Meg wymownie spojrzała się na nią.
- Co wy wyrabiacie? Nie kontaktujecie się ze sobą od ponad trzech tygodni. Na samym początku on się starał, a ty uparłaś się przy swoim. Nie możesz po prostu zapomnieć o tym co się wydarzyło między wami?- zaczęła już powoli podnosić głos, co oznaczało monolog pod postacią opieprzu.
-Nie mogę, bo nie i już. Poza tym nawet rozmawiając z nim myślałabym o tym, a on też jednak liczył na coś więcej. To wszystko przez to co było, potrzebowałam odreagować ten smutek. Wiem, że nie powinnam, ale wtedy tego chciałam, a nie myślałam o konsekwencjach! Wam wszystkim to się wydaje, że to tak łatwo zapomnieć o tym wszystkim co mnie łączyło z Percy'm, a tak wcale nie jest!
-Lucy...-Maggie próbowała ją powstrzymać, bo widziała wzbierające się łzy i wspomnienia w jej oczach, ale dziewczyna nie dała sobie przerwać.
- Ciągle o tym myślę, nie wiem czy jeszcze mi zależy czy już nie, ale to było dwa lata. Cudowne dwa lata! Ciągle myślę o tym jakie mieliśmy plany na przyszłość, chyba nie po to wyznał mi to wszystko. Nadal trzymam ten pieprzony pierścionek zaręczynowy i patrzę na niego i zastanawiam się co zrobiłam źle.- nagle głos po prostu się jej załamał i po bladych policzkach pociekły kryształowe łzy. To był koniec. Nastąpił kulminacyjny moment, w którym nie wytrzymała. Przez dwa miesiące trzymała to w sobie, co dokładnie leży jej na sercu. Nigdy nie mówiła dziewczynom jak bardzo źle się czuje po rozstaniu, za zwyczaj odpowiadała, że wszystko już jest ok, ale wracając do mieszkania, zdejmowała uśmiech z twarzy. Starała się o tym nie myśleć, czasami się jej to udawało, a czasami siadała na balkonie jak to kiedyś robili razem i odpalała papieros za papierosem.
Starała się uspokoić swoją histerię. Kiedy emocje opadły mogły powrócić do dalszych ustaleń.
Później już w ciszy wypisywały nazwiska, gdy Lucy rzuciła jakby od niechcenia: -Jedziemy z całą grupą do Anglii na tydzień. Zrzutka ludzi z uczelni. Czyli wiesz imprezy, alkohol.
- I seks?- zażartowała przyjaciółka.
-Może, ale raczej wątpie. Mam ochotę odreagować, poznać nowych ludzi. Ale teraz w sumie to żyje już tą naszą imprezą skarbie! I tak rzeczywiście było, dawno nie organizowały wspólnych domówek,a one oznaczały spotkanie ze starymi znajomymi jeszcze z liceum. Pragnęła się zabawić i wcielić w życie swój plan, który miał się dla niej skończyć rajem.

21 lut 2012

Love will takie you there

Czekając na przyjazd dziewczyn lulu krążyła po pokoju, trzymając w ręku telefon. Chciała zadzwonić do Arnie'go i powiedzieć mu o tej całej sytuacji, ale nie wiedziała czy jest to odpowiednia chwila. Z każdą minutą niecierpliwiła się coraz bardziej. Maggie powinna być już jakiś czas temu, a Christy pociąg dotarł na miejsce godzinę temu. W końcu po 3 godzinach czekania zadzwonił dzwonek do drzwi. W tym samym czasie przyszły obie z małym przyjacielem - butelką whisky.
Już wchodząc do mieszkania dziewczyny zauważyły co dzieje się z ich przyjaciółką. Nie musiała nawet na nie spojrzeć. Wystarczył sposób, w jaki się poruszała, aby wyczytać w jakim jest stanie. Było źle. Przez pierwsze dziesięć minut żadna nie odezwała się ani jednym słowem. Maggie przygotowywała drinki i dopiero, gdy zasiadły, popijając alkohol rozpoczęła się rozmowa.
-Rockery co się stało? Dlaczego tak nagle? Powiedziałaś tylko "przyjeżdżajcie" i się rozłączyłaś. - zadawały pytania jedna przez drugą. Lucy milczała. Nie wiedziała od czego zacząć. Jednym łykiem opróżniła całą szklankę i poczekała chwilę aż pierwsze krople alkoholu zrobią swoje. Westchnęła.
- Dziewczyno powiesz nam coś w końcu czy nie? Czy przyjechałyśmy tu na marne? Maggie to jeszcze jakoś, bo jest na miejscu, a ja nie przyjechałam tylko po to, żebyś siedziała i się nie odzywała. Chcemy jakoś pomóc.
- No dobrze.- odpowiedziała. -Widziałam się z Simonem. Wszystko było dobrze do momentu, kiedy temat zszedł na nas.
- A co? Co ci powiedział?
- W sumie to nic takiego.
- Julie!~Nie pieprz głupot, widzę te łzy w oczach, co jest?! - Maggie traciła powoli panowanie nad sobą. Nieczęsto się jej to zdarzało. Na ogół to Lucy z Christą były te "narwane".
- Okej, już wszystko mówię. Tylko nie krzycz na mnie. Powiedział, że raczej nic z tego nie będzie, owszem myśli o mnie uważa, że jestem cudowna, ale on jest szczęśliwy z Alex. Przez to zrobiło się dziwnie, bo jego wcześniejsze zachowania mówiły co innego. No i nici z naszego partnerowania na weselu- Alex się nie zgodziła. Więc to chyba tyle.
- Co za dupek.- mruknęły obydwie dziewczyny.
- Nie przejmuj się, albo zmieni zdanie, albo będzie następny.
- Ale ja nie chcę, żeby zmieniał zdanie co chwilę! Nie lubię takiego niezdecydowania!
Nie miała siły, to całe zwoływanie dziewczyn nie miało teraz kompletnie żadnego sensu. Zapragnęła być przy Arnie'm. Ale dlaczego pomyślała o Arnie'm? Przypomniała sobie o tych ciepłych dłoniach, dotykających jej twarzy i pocałunku. Nie chciała wtedy tego, ale było to przyjemne.
Christa nocowała dzisiaj u Maggie, więc gdy tylko dziewczyny wyszły zadzwoniła do przyjaciela. Sygnał ciągnął się w nieskończoność, miała już odkładać kiedy usłyszała zaspany głos Arnie'go. Obudziła go. Nawet nie spojrzała na zegarek która godzina. Dochodziła pierwsza w nocy.
- Cześć. Przepraszam, myślałam, że nie śpisz, a nawet nie spojrzałam na zegarek.
- Umm, nic się nie stało. A co cię sprowadza do mnie o tak później porze.
- Małe pytanie. Czy mogę teraz do ciebie przyjechać?
Usłyszała łomot w słuchawce. Jakby ktoś spadł z łóżka.
- Lucy przepraszam, spadłem na podłogę. Oczywiście, że możesz przyjechać, do mnei możesz wpadać kiedy tylko chcesz.
-Będę za dwadzieścia minut.
Rozłączyła się i w tempie ekspresowym ogarnęła swój wygląd.
-No Syriuszu pilnuj mieszkania.- szepnęła do kota i wyszła. Nie mogła jechać samochodem, bo z przyjaciółkami wypiła za dużo, więc zdecydowała się na nocny autobus.
Wszystko w niej buzowało, nie mogła się już doczekać żeby go zobaczyć. Gdy stanęła przed jego drzwiami serce waliło jej w piersi. Zapukała i po chwili jej otworzył. Wyglądał jakoś inaczej. Był rozpromieniony. Zaprosił ją do środka. Dopiero teraz zauważyła, że mieszkanie jest w półmroku. Podeszła do niego i przytuliła się.
-Dziękuje ci, że pozwoliłeś mi przyjechać. Spojrzała mu w oczy, brązowe oczy. Nigdy wcześniej nie zwróciła uwagi jaki Arnie jest przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany, ale przecież nie tylko to się liczyło, co najważniejsze był kochany, troskliwy i pełen wyrozumiałości, pomimo że czasem miewał swoje humory i nie odzywał się kilka dni.
- Zostaniesz na noc? Możesz spać na moim łóżku, a ja się prześpię na podłodze.
- Jeśli tylko bym mogła to chętnie.
W głębi duszy bardzo się ucieszyła. Rozmawiali ze sobą jeszcze bardzo długo, śmiejąc się i wygłupiając. Dobrze czuli się w swoim towarzystwie, ale nadeszła pora snu. Lucy położyła się w łóżku, które wcześniej przygotował jej Arnie. Było duże, za duże jak na jedną osobę. Wpadła na pomysł.
- Pomyślałam, że nie musisz gnieść się na niewygodnej podłodze. Spokojnie zmieścimy się tu oboje i każdy będzie miał swoją połowę.
- Jeśli tylko nie będzie ci to przeszkadzało. Mogę cię przytulić jakbyś chciała.
Oczywiście, że tego chciała. Pragnęła tego od momentu kiedy tu weszła, żeby wtulić się w jego ramiona i już tak pozostać. Dotknęła jego twarzy dłonią.
-Julie jakie masz lodowate ręce.
- Mam takie od dwóch miesięcy. Tylko raz były ciepłe w ciągu tego czasu. Kiedy to ty je trzymałeś w kinie.-szepnęła.
-Chodź ogrzeje je, skoro moje ciepło pomaga.
Znowu poczuła się, kochana, chciana. Uśmiechnęła się, nie mogąc uwierzyć we własne szczęście. Nagle Arnie znalazł się nad nią. Zobaczyła tą znajomą iskrę w jego oczach.
-Masz piękne usta, zjawiskowo wyglądają w tym półmroku. Nachylił się i delikatnie ją pocałował. Tym razem go nie odtrąciła, tylko oddała pocałunek. Poczuła uderzenie ciepła, które rozpływało się po całym ciele. Chłopak przytulił ją i szepnął -dobranoc, szczęście.

19 lut 2012

pinky promise.

-Lucy jesteś tam? Julie? Rockery?- Arnie pytał przez słuchawkę, a ona nie potrafiła nic z siebie wydusić. Bała się, ale znowu nie wiedziała czego. Rozmowy? To niby po cholerę do niego dzwoniła? Chciała usłyszeć jego głos, potrzebowała tego. Szczególnie po rozmowie z Maggie. Dobrze, wzięła głęboki wdech i przemówiła.
-Ummm, cześć Arnie. Strasznie cię przepraszam za to, że ostatnio nie oddzwaniałam i w ogóle nie dawałam oznak życia. Wiesz, sesja mnie przytłoczyła i inne przyziemne sprawy. Tak naprawdę było to kłamstwem. Nie miała ani problemów w nauce, ani z codziennymi sprawami. Jedynym jej problemem był on, a dokładniej to co się wydarzyło przed kinem.
-Spokojnie, po prostu się martwiłem czemu się do mnie nie odzywasz, lub nie dajesz jakich kolwiek sygnałów, że istniejesz- powiedział z lekkim chichotem chłopak. Sam cię rozumiem, moje egzaminy mnie wbijają w ziemię, nie mam na nic kompletnie czasu.
-Taak nie masz na nic czasu.-pomyślała. -Ale na zostawianie do stu wiadomości na mojej sekretarce to już masz.
- To co Arnie dasz się przeprosić chociaż w taki sposób telefoniczny?
-Niech się zastanowię.. raczej nie. Jesteś mi winna chociaż małe piwo.- powiedział z przekąsem. Wyczuła w jego głosie odrobinę drwiny i lekkiego poirytowania, bo rzeczywiście potraktowała go potwornie.
-Niech ci będzie, postawię ci. Tylko jeszcze kiedy i gdzie?
-Co powiesz na sobotę? W naszym ulubionym klubie?- spytał. -Przepraszam cię, ale już jestem umówiona z Simonem, a zależy mi na tym spotkaniu.- odpowiedziała.
- Uch z nim, no cóż to chyba dobrze, że się widzicie? Czekała na taką reakcję. Był zazdrosny, ale nie chcąc jej tego okazywać, udawał, że się cieszy.
- Arnie, możemy się spotkać w tygodniu, jakoś po egzaminie, trochę się odprężymy.- zaproponowała
- No dobrze, będzie jak chcesz, ale liczyłem, że uda mi się ciebie porwać na weekend. Do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę. Lucy nie była zadowolona z przebiegu tej rozmowy, nie tak to wszystko miało wyglądać. Chciała powiedzieć mu kilka rzeczy, nawet sama chciała porozmawiać o ostatnim spotkaniu. Niby po co, skoro tak bardzo się tego bała? Zżerała ją ciekawość, co by jej odpowiedział.
Tydzień jak zwykle minął na nauce do sesji. Już była zmęczona miała dość patrzenia na książki i często ze złości rzucała nimi po pokoju. Najmniej z całej tej sytuacji zadowolony był Syriusz, który niekiedy oberwał opasłym tomem anatomii Bochenka. Dlatego też chodził obrażony i prychał gdy tylko dziewczyna chciała go pogłaskać. W efekcie przerw między nauką dzwoniła do Christy. Brakowało jej w życiu codziennym. Rozmawiały prawie codziennie, ale to nie było to samo gdyby była na miejscu i mogłyby wychodzić razem do miasta. Denerwowały ją jej głupie żarty, które były czasem tak śmieszne jak pogrzeb, ale nawet one były potrzebne. Jedyne co przypominało o niej w zwyczajne dni to tatuaż po wewnętrznej stronie przedramienia, na którym były umieszczone odciski palców Maggie i Christy.
Rozmawiały prawie godzinę. Opowiadały sobie na zmianę o facetach. Jedna o Simonie, druga o Davisie. Lucy nie chciała na razie rozgrzebywać sprawy z Arnie'm. Wolała poczekać i porozmawiać z nią o tym w cztery oczy. Za duża to była sprawa, aby walczyć z nią przez telefon. Wspomniała o tym, że w sobotę idzie z "tym zajętym", jak to go określała Christa, do miasta. Zdradziła jej parę szczegółów o czym chce z nim porozmawiać, a reszta czasu spłynęła na lamentach przyjaciółki jaka to nauka jest denna i, że woli wódkę od książek.
***
Nadeszła sobota. Lucy tak bardzo jej wyczekiwała jak dziecko na Boże Narodzenie. Wreszcie go zobaczy i spojrzy w te piękne orzechowe oczy. Spotkali się w swojej ulubionej restauracji. Zawsze było mało ludzi i ogólnie miała taki klimat. Jak zwykle rozmowę zaczęli od różnych pierdół, a to o jej rysunkach, a o to jego grze w siatkę i tak tematy spływały na coraz to poważniejsze, aż w końcu doszli do ich samych. Dziewczyna widziała, że dzisiaj jest jakiś nie swój, lekko rozkojarzony, jakby błądził myślami gdzieś daleko.
-Simon co jest? Jesteś dzisiaj trochę nieobecny.- spytała z troską, dotykając jego dłoni.
-Nic po prostu... problemy w związku. I zaczął opowiadać o Alex. Nie układało im się ostatnio zbyt dobrze, za dużo się kłócili. Stwierdził też, że zaczyna wymyślać i wyobrażać sobie zbyt wiele z kimś innym.
- Z kim?- spytała zaciekawiona.
- Z tobą, Julie. Odkąd pierwszy raz się spotkaliśmy po tak długim czasie, przypomniałem sobie wszystko jak było, gdy to jeszcze byliśmy takimi szczeniakami i się w tobie podkochiwałem. Jesteś naprawdę mądrą i atrakcyjną dziewczyną.
Zszokował ją. Pewnie to piwo rozwiązało mu tak język, ale ona też zaczęła paplać bez opamiętania. Powiedziała mu w końcu na co liczy, wszystko co się działo w jej głowie przerzuciła na słowa. Słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem. Miała ochotę rzucić się mu na szyję i powiedzieć "chcę być twoja". Kończąc swój monolog o uczuciach, rumieniec wstąpił na jej policzki i czekała na reakcję. Wziął ją za rękę.
-Lucy, jesteś naprawdę wspaniała, ale...-urwał na chwilę i wziął głęboki wdech. -Myślę o rozstaniu z Alex, ale nie wiem czy teraz. Wiele osób uważa, że nie jesteśmy zbyt dobraną parą, ale pomimo tych kłótni, jest mi z nią dobrze.
Sama nie dowierzała w to, co usłyszała. Najpierw mówi, że nie jest do końca szczęśliwy, a teraz, że jest? O co w tym wszystkim chodzi. Zmarkotniała. Zauważył ten smutek na jej twarzy.
- Ale musisz pamiętać, że nie jesteś mi obojętna. Jesteś moją przyjaciółką, pomimo że na tak długi czas straciliśmy kontakt.
Nie chciała tego słuchać. Była wściekła, powiedziała mu co czuje. Nie, nie powiedziała, że kocha, to za duże słowa, ale jednak jej uczucia coś znaczyły, a on to tak zwyczajnie zdeptał. Czuła, ze łzy napływają do jej oczu. -Nie, nie nie-powtarzała w myślach. -Nie tak chciałam. Chciałam inaczej!
Spojrzała na niego. Czuła rozgoryczenie i upokorzenie. Spojrzał na nią.
- Musisz mi coś obiecać. Obiecasz?- spytał.
-Zależy co to ma być-powiedziała z drwiną.
-Obiecaj mi, że dopóki sytuacja u mnie się nie wyjaśni, nie zakochasz się we mnie. Proszę cię.
Była w szoku, prosić kogoś o coś takiego? Ale z drugiej strony czemu nie? Może to jej przynieść jakieś korzyści.
-Obiecuję.
Połączyli swoje palce na znak złożonej obietnicy i wyszli, rozchodząc się każde w swoją stronę.
Nie płakała, czuła lekką pustkę. Jakby jej kolejna cząstka umarła. Kiedy wróciła do domu było jeszcze dość wcześnie. Stwierdziła, że potrzebuje przyjaciółek. Zadzwoniła do nich i powiedziała tylko -dziewczyny, przyjeżdżajcie.


18 lut 2012

What am I supose to do?

Rozpoczął się ostatni tydzień na uczelni przed przerwą zimową. Natłok zajęć, nauki i sesja pozwoliły Lucy zapomnieć o wydarzeniach związanych z kinem i z Arnie'm. Gdy tylko pojawiały się jakie kolwiek myśli z tym związane, szybko zagłębiała się w literaturze anatomii człowieka. Ucząc się dużo czasu spędzała z Maggie, która studiowała w tym samym mieście co ona. Niestety Christa była zupełnie w odrębnej części kraju i miały możliwość komunikowania sie tylko przez telefon.
-Lucy co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś wyjątkowo rozkojarzona. Jak nie ty. Co się dzieje?- Maggie coraz częściej zadawała te pytania. Dziewczyna nie chciała odpowiadać. Sama nie wiedziała dlaczego. Wstydzila się przyznać przyjaciółce jaki ma dylemat wobec Simona i Arnie'go. Po pocałunku chłopak wydzwaniał do niej kilka razy dziennie. Pisał, błagał, żeby chociaż z nim rozmawiała, ale nie dawała rady, bo wiedziała, że w końcu temat zszedłby na temat wydarzeń z soboty. -Maggie, przepraszam cię, ale dzisiaj już nie mogę patrzeć na książki. Od rana się uczymy. Co powiesz na małego drinka.
- Z chęcią. W sumie to też już mam dosyć.- odpowiedziała i zaczęły sie zbierać do wyjścia. Ale dziewczyna miała plan, żeby przemaglować przyjaciółkę. Chciała wiedzieć co powoduje jej rozkojarzenie.
Wybrały się do swojej ulubionej knajpy, na ulubionego drinka- whisky z cola. Maggie postanowiła przycisnąć dziewczynę.
-No więc w końcu powiesz o co chodzi? Chriscie kit możesz wciskać, bo jest daleko i przez telefon nie zobaczy twojej miny, ale ja widzę co się z tobą dzieje!- podniosła głos i zrobiła jedną z tych swoich min pod tytułem "gadaj albo użyję innych argumentów"
- Nic się nie dzieje. Naprawdę. - zapewniała ją Lucy, ale przyjaciółka jej nie uwierzyła.
- Jesteś taka odkąd poszłaś do kina z Arnie'm. Czegoś nam nie powiedziałaś.
Wiedziała, że to nie było pytanie, a raczej stwierdzenie.
- Dobrze powiem o co chodzi. - westchnęła i ze zrezygnowaniem w oczach opowiedziała całą historię od początku, dodając fakt, który pominęła.
Maggie wysłuchała ją w spokoju do końca i utrzymała kilka minut ciszy zastanawiając się co powiedzieć by nie urazić przyjaciółki.
- Nie wiem czy dobrze robisz nie odzywając się do niego. To twój przyjaciel.
- Ale ja się boję, że wyciągnie całą tą sprawę!- krzyknęła i opadła ze zrezygnowaniem na krzesło. - Po prostu wszystko się komplikuje- powiedziała ukrywając twarz w dłoniach.
- Nie dowiesz się co chce ci powiedzieć, dopóki z nim nie porozmawiasz. - Maggie spojrzała na nią z troską. Musisz. Nic się nie wyjaśni jeśli będziesz milczeć w tej sprawie.
Lulu przyznała przyjaciółce rację. Musiała zebrać w sobie siłę na rozmowę z przyjacielem. Ale miała jej do przekazania jeszcze jedną informację.
- Umówiłam się z Simonem. Widzimy się w weekend. Idziemy posiedzieć przy piwie.
- To wspaniale!- ucieszyła się dziewczyna. W końcu się spotkacie.
To fakt. Nie widzieli się już prawie miesiąc. Dużo rozmawiali, ale to nie wystarczało. Tęskniła za nim.
Wypiły po jeszcze jednej szklance napoju bogów i każda wróciła do swojego mieszkania. Pierwsze na co zwróciła uwagę to migocząca lampka na sekretarce. Nie musiała nawet odsłuchwiać, żeby wiedzieć od kogo ta wiadomość, ale nacisnęła przycisk.
"Cześć Rockery. Wiem, że to już pewnie jakaś pięćdziesiąta wiadomość tego dnia, ale proszę oddzwoń do mnie. Nie wiem co się stało, że się tak zachowujesz. Proszę...brakuje mi ciebie. Więc... zadzwoń do mnie. Czekam."
Brakowało mu jej. Ciepło rozpływało się po jej ciele. Ktoś za nią tęsknił. Wzięła słuchawkę, wykręciła numer Arnie'go i zadzwoniła. Serce biło jej jak szalone. Usłyszała krótkie "halo" i świat na chwilę stanął w miejscu.