22 maj 2012

Catch a happiness

 Wielkimi krokami zbliżał się wyjazd do Anglii. Pomimo zaleceń lekarza Lucy uparcie chodziła na uczelnie, aby nie mieć problemów z zajęciami. I tak już je zawaliła leżąc w szpitalu. Czuła się coraz lepiej. Leki pomagały, a jej najlepszym lekarstwem był Lucas. Rozmowy z nim, choć były błahe i najczęściej o pierdołach, sprawiały jej ogromną radość. Cieszyła się z każdej sekundy, którą poświęcali na wspólne rozmowy. W myślach snuła banalne historyjki z nimi w rolach głównych. Mogła przy tym odpocząć i odprężyć się.
  Nadchodziła wiosna. Choć wyjątkowo opornie robiło się ciepło, to pojawiały się już pierwsze wyjątkowo słoneczne dni, dla których chętnie wychodziło się z domu. Nie chcąc gnić w domu przy swoich opasłych podręcznikach, Lucy wybrała się w swoje ulubione  miejsce, do którego zawsze wybierała się w towarzystwie przyjaciół. Tym razem postanowiła iść sama. Odkąd wróciła do domu po półtoramiesięcznej przerwie ciągle ktoś ją odwiedzał. A to rodzice z niespodziewaną wizytą, a to Maggie wpadała na wspólną "naukę", która kończyła się drinkami i oglądaniem głupich romansideł. Jedynie Arnie od feralnego dnia, w którym to oddał jej kota i jedynie mógł pocałować klamkę, nie odzywał się. Czuł się urażony, że dziewczyna nie chce go widzieć.
   Spacerowała spokojnie alejkami zaciemnionego parku, rozmyślając o ostatnich wydarzeniach. Z perspektywy czasu wydało się jej wszystko głupie. Łazienka, alkohol i nawet to, że zaraz po powrocie ze szpitala chciała łączyć swoje leki. Po co? Czy tylko on jeden jest na tym świecie? Nie. Automatycznie uśmiechnęła się, bo siłą woli w jej myślach pojawił się obraz Lucasa. Może to właśnie on jest tą szansą na normalne funkcjonowanie? Nigdy nie narzekała na brak zainteresowania, ale nie o to jej chodziło. Potrzebowała nie tylko osoby, która by ja pokochała. Potrzebowała przyjaciela, z którym może porozmawiać o wszystkim. Na razie spełniał jedną z tych ról, chociaż gdzieś po cichu jej skamieniałe serce stukało, prosząc o wypuszczenie.
   Bujając w obłokach, zamknęła oczy, zapominając kompletnie, że porusza się w miejscu, gdzie spacerują również inni ludzie. Usłyszała krótkie UWAŻAJ, ale nie zdążyła odskoczyć i postać na rolkach wjechała w nią z wielkim impetem. Odleciała kawałek dalej, lądując na trawie.
- Idiotko! Patrz gdzie jedzie... HARRIET?!- Lucy aż zatkało. Nie spodziewała się swojej przyjaciółki w tym miejscu. Nazywając ją przyjaciółką miała na myśli czas przeszły, gdyż nie rozmawiały ze sobą od dłuższego czasu, a dokładniej od momentu spektakularnego jej zerwania z Percy'm. Tyle czasu oskarżała dziewczynę o to, że przez nią rozpadł się ich związek.
- Witaj Lucy...- spojrzała na nią chłodno dziewczyna. Wybacz nie chciałam, ale zagapiłam się, ale jak widać ty też jesteś w odrębnym świecie. Do zobaczenia.
Podniosła się z ziemi i odjechała.
- Harriet zaczekaj! Chcę skorzystać z okazji i porozmawiać z tobą. Ja.. ja chciałam...- słowa nie chciały przejść przez gardło. Było jej najzwyczajniej w świecie głupio. Dużo wolnego czasu skłoniło ją do przemyśleń w wielu sprawach. Jedną z nich była ich niedorzeczna kłótnia.
- Ja chciałam cię przeprosić.- spuściła głowę zawstydzona.
- Może nie tutaj... spotkajmy się wieczorem w Szpilce. Teraz naprawdę muszę już jechać. Chętnie wysłucham tego, co masz mi do powiedzenia.
Lucy zauważyła pewien rodzaj triumfu na jej twarzy. Nie zdziwiła się. W jej naturze nie leżało przepraszanie ludzi, więc był to pewien rodzaj zwycięstwa dla Harriet. Chciała wszystko wyjaśnić i poukładać. Sprawić, żeby chociaż część jej dawnego życia wróciła.
***
  Czekała już od ponad dwudziestu minut. Zawsze przychodziła wcześniej. Nienawidziła spóźniania się, więc wolała być przed czasem. Harriet przyszła punktualnie. Zamówiły drinki i siedziały jakiś czas w milczeniu. 
-Wydaje mi się, że przyszłyśmy tutaj bo chciałaś mi coś powiedzieć"- na twarzy dziewczyny ukazał się lekki wyraz zniecierpliwienia. Lucy miała wszystko poukładane w głowie, całą rozmowę, jak ją zacznie, co chce jej powiedzieć i jak spektakularnie ją przeprosić, ale nagle wszystko wyparowało z jej głowy. Po kilku minutach przełamała swoją barierę i z jej ust wypłynęła litania słów. Mówiła bez przerwy, czasami tylko przerywając, aby nabrać powietrza. Wywalała swoje przemyślenia jak maszyna, nie dając dojść dziewczynie do słowa. Kiedy w końcu skończyła, spojrzała na nią spod burzy rudawych loków i wydukała krótkie, ale szczere przepraszam. 
  Czekała na reakcję. Bała się tylko jednej rzeczy. Braku akceptacji i wybaczenia. Dużo wysiłku włożyła w swój monolog. Patrzyła na koleżankę błagalnym wzrokiem, żeby ta w końcu odniosła się do jej wypowiedzi. 
- Harriet? Powiedz coś! Cokolwiek. Może być nawet coś podobnego do słów, jakiś dźwięk.
-Echh, nie będę cię już męczyć milczenie. Sprawdzałam tylko ile wytrzymasz.-uśmiechnęła się.
-Ujmę to tak..Wiem jak trudne było dla ciebie to wszystko, bo jednak trochę cię znam, ale musisz wiedzieć, że nie od razu wszystko wróci do normy. Ja też potrzebuje czasu, żeby to wszystko zrozumieć. Nigdy cię nie przekreśliłam. Obie się zagubiłyśmy w tej chorej sytuacji. Musimy to poukładać.
  Lucy dawno nie czuła tej cichej euforii, która aż biła z jej serca. Odzyskała coś cennego. Przyjaźń. Znały się już tyle lat i poróżniła je sytuacja z chłopakiem. Nie mogła sobie tego wybaczyć, pomimo że jeszcze jakiś czas temu była zdolna wydrapać jej oczy. 
  Rozmawiały jeszcze jakieś dobre dwie godziny o wszystkim, jak za starych dobrych czasów. Wiedziała, że będzie już coraz lepiej.
-Wybierasz się może na ten wyjazd do Anglii? Ten co organizuje uczelnia?- spytała Harriet.
-Jasne, że tak. Nie mogę przegapić takiej okazji. To już w sumie za dwa dni!- dobry humor jej nie opuszczał. Teraz naprawdę cieszyła się na ten wyjazd. 
-Świetnie się składa, bo ja też się wybieram. A razem ze mną jedzie jeszcze Melanie. Pewnie kojarzysz. 
Oczywiście, że ją kojarzyła. Miła, uśmiechnięta i niesamowicie mądra. Razem z Harriet tworzyły team wielkich mózgów. Potrafiły dosłownie wszystko.
  Porozmawiały jeszcze chwilę o wyjeździe, gdzie ustaliły, że spędzą go razem we trzy. Później pożegnały się i każda poszła w swoją stronę. Pomimo, że była już wiosna, wieczory były przeraźliwie chłodne. Lucy owinęła się szczelniej kurtką i szybkim marszem wracała do domu. W tym momencie marzyła tylko o gorącej kąpieli i poczucia bliskości. Coraz częściej w tym kontekście myślała o Lucasie. Nigdy się nie widzieli, więc jak mogła coś do niego czuć? To było jedno z pytań, na które nie znała odpowiedzi. Tak już musiało być. Znajdowało się w nim coś takiego, co ciągnęło ją mimo odległości i obaw z tym związanych. 
-Chcę spróbować.-pomyślała. -Kto nie próbuje ten nie zyskuje.
Z jego strony odczuwała lekką sympatię. Ze słów jakie do niej pisał, płynęła niespotykana szczerość i czułość. Jakby czuli podobnie. Nie rozmawiali o takich sprawach, ale to samo wychodziło z siebie. Codziennie tylko czekała na to, by móc z nim porozmawiać. Zakochiwała się coraz bardziej w człowieku, który istniał poza jej zasięgiem.
***
  Po pokoju latały wszystkie możliwe ubrania jakie znajdowały się w szafie Lucy. Nadeszło pakowanie na wyjazd, a jak zwykle robiła to w ostatnim momencie. Nienawidziła się pakować. Nigdy nie mogła dopiąć walizki i zawsze czegoś zapomniała. Do zbiórki na lotnisku zostały jej tylko 3 godziny, a musiała wliczyć do tego jeszcze dojazd. Biegła właśnie przez pokój, aby spakować kosmetyki, kiedy potknęła się o Syriusza. Zaklęła głośno na zwierze.
-Czasem to cię naprawdę nienawidzę, śmierdząca gnido!- rzuciła w niego zwiniętymi skarpetkami, przy czym spotkała się z głośnym syknięciem. 
 Zadzwonił telefon. Jeszcze tego jej było trzeba do tego wszystkiego. Bolała ją noga, zero jakiejkolwiek organizacji walizki i jeszcze do tego ta cholerna komórka. Wygrzebała ją spod stosu butów i w ostatniej chwili zdążyła odebrać. Dzwonił Arnie. 
- Lucy! Kiedy mam przyjechać do ciebie?-zapytał wesołym, widocznie lekko podpitym głosem
- Ty do mnie? A po co mi twoja obecność? Kiedy jeszcze jestem w furii, bo nie mogę się spakować?
- Jeśli nie pamiętasz, prosiłaś Maggie, żeby przypilnowała twojego małego kociaka. Zrobię to za nią. Nie przyjmuje odmowy. Będę za 20 minut. Paaa
-ARNIE!!!-wrzasnęła do słuchawki, ale odpowiedziała jej tylko głucha cisza.
Świetnie, mam tylko dwadzieścia minut, żeby ogarnąć ten tajfun i się spakować, żeby nie przebywać za dużo w jego otoczeniu. Nadal była na niego zła, za to jak się ostatnio zachowywał. W tempie ekspresowym zapakowała walizkę, która o dziwo się dopięła. Kiedy usłyszała dzwonek do drzwi, stała już uszykowana do wyjścia. Chłopak wparował do jej mieszkania, ale Lucy rzuciła w nim na odchodne kluczami od mieszkania i krzyknęła: -Pamiętaj karmić kota dwa razy dziennie! I podlej moje kwiatki!
Nie zdążył nic jej odpowiedzieć, a już siedziała w windzie podekscytowana całym wyjazdem. 
 Zatrzymała taksówkę i wybrała się na lotnisko. Wizyta Arnie'go sprawiła, że pojawiła się tam o 1,5 godziny za wcześnie. Mając jeszcze tak dużo czasu, zaczęła rysować. Z wyobraźni rysowała swoją wymarzoną scenerię. Paryż, pola elizejskie, przez które spaceruje wraz z pewnym mężczyzną. Jego postać była odwrócona tyłem, ale doskonale wiedziała kim on jest. Roześmiała się, urzeczywistniając całą scenerię w swoim równoległym świecie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz